MieszkaÅ‚em w lokalu kasy pogrzebowej, a wÅ‚aÅ›ciwie zajmowaÅ‚em zÅ‚Ä…czony z niÄ… wspólnymi drzwiami maÅ‚y pokoik.Mieszkanko to mieÅ›ciÅ‚o siÄ™ w odrapanej zÄ™bami czasu kamiennej, pamiÄ™tajÄ…ce dobrze zamierzchÅ‚e Å›redniowiecze w dzielnicy t.zw. „Stare Miasto”. Pierwszy raz (nie należy niniejsza wzmianka- zdanie nie do odczytania- charakterystyczne) ujrzaÅ‚em swojÄ… siedzibÄ™ godzinie póÅ‚nocnej, symbolizujÄ…cej poczÄ…tek panowania wszelakiego gatunku zjaw i demonów.
Przyczepiona do muru obok wypeÅ‚nionej mrokiem niszy bramy, trójgroniasta latarnia, cedziÅ‚a wyrzniÄ™tÄ… żóÅ‚tym skrÄ™tem Å›wiatÅ‚a cyfrÄ™ 13, pod spodem której widniaÅ‚a cienkiem, drobnymi literami, tu i ówdzie zatartemi szarym iÅ‚em nagÄ™szczonej warstwy pyÅ‚u nazwa: Piwna.
Już brama wzbudziÅ‚a we mnie pewne uczucie grozy, uczucie które i teraz wzrasta, z którem ulegaÅ‚em zawsze ilekroć zmuszony byÅ‚em przestÄ…pić jej próg.
Próg ten, który zresztÄ… jest nieokreÅ›lony, gdyż kamienie stanowiÄ…ce go uzupeÅ‚niajÄ… wzajemnie nierównemi kÄ…tami boków z wszestkimi innemi, tworzÄ…c chrapowy szlak na ksztaÅ‚t jaszczura wypeÅ‚zajÄ…cego z ciasnego podwórka- ciemnÄ… gardziel otwarcie przebitego na caÅ‚Ä… grubość muru trzypiÄ™trowej kamienicy i zamykajÄ…cego niewidocznymy odnogami w bruku nieco szerszej ulicy, napawaÅ‚ mnie niczem niewytÅ‚umaczonÄ… nieufnoÅ›ciÄ….
Jak wiÄ™c rzekÅ‚em w zakoÅ„czeniu owej czeluÅ›ci o póÅ‚okrÄ…gÅ‚ym sklepieniu tkwiÅ‚a owa fatalna, z drewnianych bierwion, brama.
PrzepoÅ‚owiona pionowo na grube pÅ‚aty skrzydeÅ‚, z których każde wsparte bocznemi stronami olbrzymie guzy zawiasów, rysowaÅ‚a siÄ™ wewnÄ…trz jak żelaznym rozlistwieniem, pokryta rojem stożkowatych- gwoździ, w kilku miejscach ujÄ™ta niesymetrycznie kawaÅ‚kami stalowych sztab, wciÅ›niÄ™ty w drzewo brylastemi Å›rubami, sprawiaÅ‚a wrażenie niesamowite.
Bałem się jej, a nawet przyznam się, że właśnie z tego powodu ograniczyłem swoje wymagania zacieśniając jak zakres do potrzeb najniezbędniejszych.
UnikaÅ‚em przykrego momentu skÅ‚Ä™bionego i przytÅ‚aczajÄ…cego strachu oraz przewidzianego dziwnie przeczulonÄ… intuicjÄ™ faktu, który jednak z dokÅ‚adnÄ… systematycznoÅ›ciÄ… nadchodziÅ‚. NadchodziÅ‚ nieubÅ‚aganie i stanowczo. WiedziaÅ‚em o tem, a mimo to byÅ‚em nieustÄ™pliwy. CzekaÅ‚em.
I o to co mi siÄ™ przytrafiÅ‚o, kiedy spÄ™tany mimowolnÄ… naturÄ… przekory, staÅ‚em siÄ™ ofiarÄ… okropnej puÅ‚apki zastawionej przez demona dusz. PrzechodzÄ…c późnym, gwieździstym wieczorem jak zwykle z pewnym drżeniem serca przez owe miejsce nienawistne, wyobraziÅ‚em nieraz, iż bruk ugina mi siÄ™ zlekka pod nogami.
-Tak zapadÅ‚em już po kolana i dostrzegÅ‚em jak zwolna wygiÄ™ty obszar kamieni tworzy rodzaj zagÅ‚Ä™bienia, w które wÅ‚aÅ›nie pogrążaÅ‚em siÄ™ coraz bardziej.
Bezgraniczne przerażenie lodowatym jÄ™zykiem paraliżu Å›cisnęło mój umysÅ‚, że zamarÅ‚em i w bezwÅ‚adzie z przeczuciem tylko chorobliwej koniecznoÅ›ci przeznaczenia tonÄ…Å‚em. TonÄ…Å‚em w kamiennej ruchomej masie.
Kiedy wzrok mój znalazÅ‚ siÄ™ na poziomie progu, a stopy dotknęły czegoÅ› twardego, rozigrane kamienie powróciÅ‚y mniej wiÄ™cej na poprzednie swoje miejsce wyrównujÄ…ce powierzchniÄ™, najbliższe zaÅ› zacisnęły siÄ™ wokóÅ‚ mojej gÅ‚owy ze wszystkich stron.
W CiÄ…gu krótkiego mgnienia, które potem nastÄ…piÅ‚o, spostrzegÅ‚em swÄ… pomyÅ‚kÄ™. Drżąca, blada poÅ›wiata melancholijnego księżyca zamigotaÅ‚a skoÅ›nym sÅ‚upem po czerepach, ludzkich czerepach pokrytych kamiennÄ… Å‚uskÄ….
I naraz stężaÅ‚y mi czÅ‚onki jakgdyby wciÅ›niÄ™te w jakieÅ› zgóry skonstruowane zagÅ‚Ä™bienia.
Duszę ogarnęła czarna jak heban noc,- i stałem się podobny innym kamieniem. Żywym kamieniem!
Zdawałem sobie całkowicie sprawę z mojej bezmocy i straszliwości położenia... Odległy, przeciągły skrzyp, graniczący z ciężkim, ostrym, zgrzypiącym poświstem przeszył mi uczy...
brama zamknęła się.
Przewrażliwiona sieć nerwów pokrywajÄ…cych czaszkÄ™, wyczuÅ‚a przez ciÄ™kÄ… Å‚upinÄ™ granitu zimne dotkniÄ™cie stali...
Nade mnÄ… trwaÅ‚y w jakiejÅ› Å›wiÄ™tej „z upiornej ciszy przeklÄ™te wrota.
Rozpacz, na której okreÅ›lenie nie mogÄ… siÄ™ zdobyć, gdyż istotne zrozumienie jej sprawiÅ‚o by zbyt dużo trudnoÅ›ci w interpretacji czytelnikowi, jednakże postaram siÄ™ o jak najmożliwsze odbicie tego kompleksu uczuć choć w przybliżeniu: byÅ‚o to coÅ›, co przypominaÅ‚oby poÅ‚Ä…czenie Å›wiadomoÅ›ci szalonej grozy i zapadÅ‚ego w najdrobniejszÄ… komórkÄ™ jaźni,- lÄ™ku z nieuchwytnym dalekim promykiem tÄ™sknoty do straconego bezpowrotnie życia, przenikaÅ‚a gÅ‚uchym cierpieniem caÅ‚y mój intelekt.
W tym to poczuciu pozostawałem trzy dni i trzy noce.
Brama zawieraÅ‚a siÄ™ i otwieraÅ‚a wypuszczajÄ…c sznury kroków
przesuwajÄ…cych obu kierunkach.
… Nie jedna stopa, obuta w twardy kamieÅ„ gniotÅ‚a bezwiednie mojÄ… podwójnÄ…, graÅ„ i koÅ›cistÄ… skorupÄ™, pod któremi przecież cierpiaÅ‚em wycieÅ„czony gÅ‚odem mózg, siedlisko rozpaczliwie nurtujÄ…cych myÅ›li czÅ‚owieka.
Człowieka straconego, niemogącego najmniejszym znakiem zdradzić swą obecność, celem nawiązania kontakty ze światem zewnętrznym.
Czyż mogły wyniknąć w umysłach codziennych ludzi jakiekolwiekbądź podejrzenia w istnienie imitacji straszliwego bruku?-. Ludzi z kaprawego tłumu, goniącego w zaciekłej walce, w przebiegłej: chytrej rywalizacji, i w oziębłym sobkostwie chciwości- po chleb?
Żywcem pogrzebany!
…............................................................................................................................................................
Po pewnym czasie mÄ™ka moja, której poczÄ…tkowy stopieÅ„ napiÄ™cia dochodziÅ‚ prawie do utraty pamiÄ™ci na przeciÄ…g jak mi siÄ™ zdawaÅ‚o kilku godzin, przeszÅ‚a po trzech dniach w stan bÅ‚ogiej rezygnacii i zupeÅ‚nego wyczerpania.
Ukojna sÅ‚odycz bezopornego bytu omotaÅ‚a tryskajÄ…ce ostatnim, sÅ‚abym pÅ‚omykiem nadziei myÅ›li i zapadÅ‚em w czarujÄ…ce odrÄ™twienie, z podÅ‚oża którego
tliła iskierka bezwzględnej konieczności zmiany, zmiany- choćby nawet w perspektywie śmierci.
W tym to zjawisku, które można by nazwać snem, gdyby nie niezaprzeczone najsubtelniejsze odczucie prawdy realnej do uszu moich, obÅ‚ożonych czemÅ›, co mi zdawaÅ‚o być niezmiernie grubÄ… kotarÄ… przecisnÄ… siÄ™ brzÄ™k, jak i wydajÄ… prysk tÅ‚uczonego szkÅ‚a, i
wtedy oparcie na którym staÅ‚em- znagÅ‚a uchyliÅ‚o siÄ™.
Teraz nastÄ…piÅ‚ ów niezwykÅ‚y manewr którego specyficzny podrzut pozostanie mi w pamiÄ™ci do koÅ„ca życia:
CiaÅ‚o, pÄ™dem wÅ‚asnego ciężaru zeÅ›lizgnęło siÄ™ gwaÅ‚townie i dostosowujÄ…c siÄ™ do nieznanej formy Å‚ożyska, silnym wgnieceniem zakreÅ›liÅ‚o Å‚uk w ten sposób, że zostaÅ‚em wyrzucony nogami w górÄ™, przegrywajÄ…c z trzaskiem, niedostÄ™pnym zmysÅ‚om sÅ‚uch zwykÅ‚ego Å›miertelnika, pewnie lekki opór.
Siedziałem na bruku ulicy spowitejmi cieniami nocy...
Seledynowo-trupi poblask księżycowej jaÅ›ni opadaÅ‚ na mury kamienicy o barwie popielatej- ukazujÄ…c mrocznÄ… w górnej części podkowÄ™ olbrzymiej niszy...
Przede mną skryła linjami stalowych sztab, sześciokątnemi
węzłami śrub i wypukłym sitem gwoździ- brama, obok niej zaś
pogięta, ślepa, z potłuczonymi wewnątrz kawałkami szkła,
trójgraniasta latarnia. Z poskrÄ™canych jaj blaszek odczytaÅ‚em w księżycowym Å›wietle liczbÄ™ 13, a noc spodem nazwÄ™: Piwna.
Obłędnym wzrokiem pociągnąłem po błyszczących martwą poświatę kapulkach piekielnego progu dostrzegając ohydną jasną plamkę, gdzie pod znanym skrawkiem kamienia
tkwiła nowa ofiara, ofiara bezwzględnego przymusu
ukrytych, przepełniających swą władzą całą ziemię sił.
Rozpierany wzmagającą się coraz głębiej mi w
piersiach bolesnÄ…, bezsilnoÅ›ciÄ… obawiajÄ…c siÄ™ od napadów Å›miertelnego
strachu z czołem zroszonym perłami zimnego potu oddaliłem się,
jak świadomy zbrodni od miejsca tajemniczej kaźni.
Kryłem się, w tej dziwnej ucieczce przed niecnanem
za czarnemi załomami występami prastarych kamienien z stanowczym
przeÅ›wiadczeniem nieugiÄ™tej woli, że nie powrócÄ™ już tam nigdy.
Warszawa 13 V 37r.